Tagi: programowanie rozmowa ze sobą self-talk
20 lutego 2009, 13:30
Zawsze, kiedy słyszę, że
„pieniądze szczęścia nie dają", przypomina mi się powieść Karola Dickensa, pod
tytułem „Opowieść wigilijna". Na pewno również ją czytaliście lub oglądaliście
ekranizację. Fantastyczna historia o skąpcu „Scroogu", który będąc bardzo
bogaty, jest tak naprawdę bardzo samotny i nie cieszy się życiem. Podczas
Wigilii, przychodzą do niego trzy duchy, pokazując mu przeszłość,
teraźniejszość oraz przyszłość, w której widzi swoją śmierć. Po tej wędrówce w
czasie, postanawia poprawić się i zaczyna pozytywnie patrzeć na świat.
Oczywiście Wy możecie mieć inne
skojarzenia związane z tym wyrażeniem, jednakże trzeba przyznać, iż pogląd o
negatywnym wpływie pieniędzy w stosunku do człowieka, bardzo zakorzenił się w naszej
kulturze. Bogaty człowiek musi być po prostu nieszczęśliwy. Tak bardzo boi się
o swoje pieniądze, że nie kontaktuje się praktycznie ze światem zewnętrznym,
oczywiście poza wąską grupą, zaufanych dobrze opłacanych doradców. Albo
inaczej, bogaty człowiek, zgodnie z maksymą, że „pierwszy milion trzeba
ukraść", to złodziej, nikczemnik, którego ściga prawo, a on ukrywa się, niczym
mysz w norze, żyjąc w ciągłym strachu i niepewności. :) Tak! Człowiek +
pieniądze = nieszczęście. No może jednak troszkę przesadziłem, ale nie da się
ukryć, że społeczny odbiór tego stwierdzenia, trochę się z tym pokrywa.
I jeżeli chodzi o skąpca
„Skroge-a" lub jego psychologiczny odpowiednik, to jest to jak najbardziej
poprawne skojarzenie. Badania, które przeprowadziła Miriam Tatzel, dowiodły, iż
patologiczne skąpstwo, a także zbytnia impulsywna rozrzutność, jest bardzo
niekorzystne dla psychiki, a wręcz dewastujące ją (więcej tutaj).
Przez to, taki człowiek niestety, nie może czuć się szczęśliwy, nie pozwala mu
na to jego umysł. Jednakże, jeżeli odrzucimy, te dwa radykalne zachowania ludzi
posiadających znaczne ilości środków na koncie, to okazuje się, że są oni
szczęśliwsi od ludzi, którzy posiadają mniej: „To, że bogaci są bardziej
zadowoleni, może wynikać z faktu, że ludziom szczęśliwym łatwiej zdobyć
majątek. Przeglądając większość badań dotyczących związku dochodów i poczucia
szczęścia, Ed Diener i Robert Biswas-Diener stwierdzili, że często tak właśnie
jest. Na przykład zadowoleni z życia niepracujący łatwiej znajdowali pracę i z
czasem osiągali wyższe dochody niż ich mniej zadowoleni rówieśnicy." (za:
charaktery.com.pl)
Do tego, badania przeprowadzone
przez Jonathana Gardnera i Andrew Oswalda, na osobach (9 tys.), które dostały
spadek lub wygrały na loterii, pokazały, iż odczuwali oni znaczne polepszenie
ich psychicznego samopoczucia, a przypływ szczęścia zwiększał się, wraz z wysokością
otrzymanych pieniędzy (!!!). Uczeni ci, obliczyli nawet, ile pieniędzy trzeba,
aby z człowieka niezadowolonego, stać się człowiekiem zadowolonym - ok.
1 000 000 funtów! Co przy dzisiejszym kursie złotego, daje jakieś 5,5
mln. złotych :)
Idę wypełnić kupon :).
Dodatkową ciekawostkę, stanowi
to, iż ludzie lepiej czują się wtedy, gdy ich zarobki wzrastają. Lepiej jest
początkowo zaproponować pracownikowi mniej pieniędzy i zwiększać je stopniowo,
niż dać mu od razu maksymalną stawkę za pracę. Ta świadomość, że „dostanie się
więcej", wpływa pozytywnie na psychikę i bardziej wiąże pracownika z firmą.
Podsumowując, wychodzi na to, że
pieniądze jednak dają szczęście, oczywiście, tak jak to zwykle bywa, wszystko
zależy także od osobowości. Różne jej typy, inaczej reagują. Jednakże wystarczy
to, aby zrewidować tak wsiąknięte w naszą rzeczywistość pojęcie nieszczęśliwego
bogacza. Więc bądźmy szczęśliwi, bo szczęśliwi zarabiają więcej :).
Mojemu dzisiejszemu, porannemu wychodzeniu z domu towarzyszyło uczucie niepewności, co do tego, czy akurat wziąłem wszystko ze sobą Dochodząc do samochodu, stwierdziłem oczywiście, że brakuje mi cudownego wynalazku XX wieku, czyli telefonu komórkowego. Niestety, bez niego jak bez ręki. Zresztą, poniedziałek zawsze jest dniem, w którym wzrasta intensywność kontaktów z klientami, a do tego przeprowadzamy dzisiaj jedno z tych zamkniętych, biznesowych szkoleń wyjazdowych, także trzeba być ciągle „na linii". No nic, skoro mus to mus, oczywiście trzeba było zawrócić się do domu. Niestety straciłem przez to kilka minut.
Powiem szczerze, iż odkąd ćwiczę kwadrans dziennie swoją pamięć, takie rzeczy zdarzają się coraz rzadziej, dzisiejsze techniki są naprawdę bardzo dobre i można odczuć zdecydowany progres. Dla mnie na przykład, odeszło w zapomnienie zapisywanie spotkań w kalendarzu, naprawdę pół kilo notatnika mniej :).
Ta poprawa zdolności do zapamiętywa:)), młode osoby, które podczas programu, po pokazaniu im kolejności kart, mogły tę kolejność później bez problemu odtworzyć. Mój znajomy widząc to, zapisał się później nawet do szkoły doskonalenia pamięci, jednakże z niewielkim skutkiem. Ot życie.
Zresztą wtedy, to była zupełna nowość, i te szkoły powstawały raczej na zasadzie „partyzantki", nikt nie wymagał od nikogo certyfikatów czy udokumentowanego doświadczenia.
Wracając do sprawy, to postaram się, aby część z tych technik zapamiętywania, pojawiło się niedługo na tym blogu, jednakże dzisiaj chciałbym zaprezentować Wam człowieka, którego pseudonim to „żyjąca kamera". Jest przykładem, osoby, której mózg wzniósł się na zupełnie inny poziom pamięci i to fotograficznej. Naprawdę niesamowite.
Wpis pochodzi ze strony www.blog.adsc.pl
Zawsze uśmiecham się pod nosem,
kiedy widzę w filmach vide „Gliniarz z Beverly Hills", kobietę ubraną w długą,
męską koszulę swojego twardego, brutalnego faceta (kontekst wiadomy J).
Niektórym naprawdę to pasuje, niektóre wyglądają wręcz śmiesznie, no, ale cóż -
wola reżysera. Zresztą takie sceny, nie biorą się przecież znikąd, zapewne
Wasze drugie połówki (te słowa są raczej zarezerwowane dla męskiej części
czytelników), również nieraz tak postępują. Okazuje się, że jest to zachowanie
całkiem naturalne i nie chodzi wcale o przebieranie się i udawanie mężczyzny,
jakby mógł ktoś nieopatrznie pomyśleć.
Badania, które przeprowadzono na
Uniwersytecie w Pittsburghu dowiodły (więcej tutaj),
iż zachowanie to ma podłoże ewolucyjne i robi tak praktycznie 90% kobiet, które
chcą czuć zapach swojego mężczyzny. Znaczy się, nie tyle muszą zakładać męskie
ubrania, ale mogą na przykład położyć się blisko nich. Niestety sprawa zapachu,
nie za bardzo działa w drugą stronę, jeżeli chodzi o męską część populacji. Zapewne
również, odgrywa tu swoją rolę ewolucja (spróbujcie coś upolować w dziczy,
kiedy pachnie się jak kobieta :P).
Wracając do sprawy, okazuje się,
że mocno zakochana partnerka, ma problemy z rozpoznaniem zapachu innych ludzi,
ale nie woni swojego partnera (czytaj również tutaj).
Naukowcy przypuszczają, iż jest to spowodowane częściową utratą węchu, która ma
za zadanie ochronę związku (jakby nie patrzeć wszystko jest podporządkowane
przetrwaniu gatunku). Lub tym, że jako jedyny, męski osobnik przebywa w pobliżu
i to właśnie jego zapachy zapadają w pamięć, z innymi nie ma ona po prostu tak
bliskiego kontaktu.
Podobny „węchowy" mechanizm wiąże
także matkę ze swoim dzieckiem. Matki również bez problemu potrafią rozpoznać
swoje małe dziecko po zapachu i podobno bardzo dobrą, polecaną metodą jest, aby
kiedy rodzicielka oddala się na jakiś czas od łóżka niemowlęcia, zostawić mu
gdzieś niedaleko część swojego ubrania. Wtedy dziecko podświadomie czuje się
pewniej i bezpieczniej.
Źródło: www.blog.adsc.pl